Wielu rodziców czuje się źle, bo nie wiedzą, jak kierować rodziną. Stracili przywództwo albo nigdy go nie mieli, ponieważ nie zetknęli się z nowym podejściem do rodzicielstwa. Kiedyś pożądane zachowanie osiągano przemocą. „Do buntu doprowadziły mnie rozkazy ojca i to, że nie chciałem być posłuszny” – mówi Reinhold Messner w filmie o swoim ojcu, który często zmuszał biciem jego i braci do wykonywania swoich poleceń.
Dzisiaj, jeśli nie chcemy łamać dziecięcej woli, musimy odkryć nowe podejście do rodzicielstwa. Jak to zrobić? Powinniśmy przyjrzeć się sobie i swoim dzieciom. Zadać sobie pytanie: Jakim jestem ojcem? Jaką jestem matką? Wtedy będziemy mogli wsłuchać się w siebie, aby dowiedzieć się, co robić dalej. Rozmawiajcie ze sobą, pokażcie sobie nawzajem swój ból. Nie po to, żeby coś osiągnąć, lecz dlatego, że was porusza. W ten sposób tworzy się więź, a nasze dusze stają się silniejsze.
Dzieci lubią być aktywne tak jak Lars. Dobrze się czują, kiedy mogą coś zrobić, zobaczyć fizyczny dowód swojego działania. Dawajmy dzieciom coś do zrobienia! Dzięki temu nie będą nadmiernie pobudzone, a ich energia pozostanie na umiarkowanym poziomie. Dzieci – tak jak Lars – chcą wykorzystywać swoją siłę w działaniu, poczuć swoje „ja” i poznawać otaczający je świat. Smartfony i komputery nie zastąpią doznań fizycznych. One zresztą nie zadowalają dzieci i są interesujące tylko przez jakiś czas. Im młodsze dziecko, tym większe znaczenie ma zabawa na dworze w kontakcie z przyrodą.
Zdaję sobie sprawę, że rodzinom mieszkającym w miastach, a także samotnym matkom i ojcom często trudno jest zapewnić dzieciom zabawę na świeżym powietrzu. Pamiętajmy jednak o tym, jak bardzo rozwija ona dzieci. Mieszkając w mieście, możemy posyłać je na przykład do przedszkola leśnego. Sam widziałem przed laty w Monachium, jak grupa przedszkolaków codziennie jeździła wozem drabiniastym nad Izarę, do Ogrodu Angielskiego, żeby spędzić czas na łonie przyrody. Kontakt z naturą jest zatem możliwy również w mieście. Dodam, że chłopcy bez względu na to, czy dorastają w mieście, czy na wsi, najpierw rozwijają motorykę dużą, a potem, od okresu dojrzewania, motorykę małą. U dziewcząt jest odwrotnie – potrafią ładnie pisać w szkole, a dopiero potem chcą na przykład jeździć konno. Kiedy mój syn miał pięć lat, bardzo chętnie siadał na kosiarce i mimo że było to niebezpieczne, jeździł po trawniku i radził sobie znakomicie, bo właśnie to go wtedy pociągało.
Chodzi o to, żeby rodzice widzieli każde dziecko takim, jakie jest, niepowtarzalnym, oraz aby przejmowali odpowiedzialność, kiedy pojawiają się problemy.
Doskonale rozumiem, że chcielibyśmy mieć posłuszne dzieci ‒ takie, które ułatwiają nam życie. Jedno jest pewne: dawne strategie wychowania nie zaprowadzą nas do tego. Poza tym czy to w ogóle właściwe – oczekiwać, że człowiek będzie posłusznie wykonywał polecenia?
Moim zdaniem: czasami tak! Dziecko musi współdziałać, kiedy jest to konieczne. W niebezpiecznej sytuacji mam prawo oczekiwać, że dziecko się zatrzyma. Kiedy córka lub syn wybiega na drogę, którą nadjeżdża ciężarówka, albo pędzi przede mną na rowerku biegowym, a z podjazdu wyłania się samochód, muszę krzyknąć, żeby zapobiec wypadkowi. Dziecko musi mnie posłuchać i się zatrzymać. Ten cel możemy osiągnąć, jeśli wielokrotnie będziemy z dzieckiem doświadczać takich sytuacji, pod warunkiem, że mieliśmy dość szczęścia i nic się nigdy nie stało. Wówczas zbudujemy zaufanie, a dziecko zauważy, że mama i tata krzyczą, kiedy dzieje się coś ważnego, więc będzie współdziałać.
Trzeba też przepracować w myślach jedną rzecz, a mianowicie uświadomić sobie, że nie jesteśmy w stanie ochronić dziecka przed całym złem tego świata. Kiedy moje dzieci były małe, myślałem sobie, że jeśli istnieją anioły stróże, to właśnie to jest czas dla nich. Nie mogę trzymać dziecka pod kloszem. Muszę pogodzić się z zagrożeniami związanymi z ruchem drogowym i innymi niebezpieczeństwami. Potrzebny jest łut szczęścia, żeby nie stało się nic poważnego, dopóki dziecko nie nauczy się odpowiednio reagować na zagrożenia. Zresztą przyznajmy szczerze, ile razy przeżyliśmy jako rodzice sytuacje, które skończyły się dobrze, chociaż mogło być niewesoło. Dziękuję wam, anioły stróże!
„Uważaj na siebie” – mówiłem zawsze na pożegnanie dzieciom, kiedy wychodziły z domu. Dzisiaj wciąż mam to w myślach, ale już tego nie mówię.
Pełne miłości przywództwo w rodzinie nie ma nic wspólnego z wychowaniem, więc porzućcie wszystkie wyobrażenia o wychowaniu. Nie chodzi także o rozwiązywanie problemów z dziećmi, ale o wzięcie odpowiedzialności za to, co przeżywamy na danym etapie życia w relacjach rodzinnych. Jesteśmy w nich tu i teraz i dlatego możemy na nie wpływać.
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.