Gdzie są moje granice?
Niektóre granice osobiste wynieśliśmy z domu rodzinnego. Jeśli sprawdziły się one dla obu stron, a rodzice przekazywali je nam przyjaźnie i z szacunkiem, to warto przekazywać je dalej własnym dzieciom. Inne z kolei miały może sens trzydzieści lat temu, ale obecnie stały się mniej lub bardziej zbędne. W ich miejsce wchodzą takie, o których nasi rodzice nawet nie myśleli.
Z pewnością w naszym domu rodzinnym przestrzegano także granic, które były zupełnie nierozumne, a do tego w jakiś sposób naruszały naszą integralność. Często dystansujemy się do nich, obiecując sobie, że nasze dzieci nigdy nie będą traktowane w taki sposób, a mimo to po jakim czasie wchodzimy w buty naszych rodziców. Dzieje się tak nie dlatego, że jesteśmy głupi albo niewrażliwi, tylko z powodu miłości i zaufania, jakie mieliśmy do swojej matki i swojego ojca. Współdziałaliśmy z nimi tak długo, jak się dało, a kiedy stało się to zbyt bolesne, dochodziliśmy do wniosku, że to z nami jest coś nie w porządku: obwinialiśmy samych siebie, wierząc, że zasługujemy na takie traktowanie, jakie nas spotykało.
Z czasem zapomnieliśmy o tym, co sprawiało nam największy ból, ponieważ był zbyt duży, żeby nosić go w sobie. A kiedy po latach mamy swoje dzieci, pojawia się on na nowo w naszym życiu, lecz już nie jako ból, ale jako zachowanie analogiczne do zachowania naszych rodziców. W ten sposób przekazujemy go dalej, zamiast wziąć za niego odpowiedzialność.
Na szczęście nasi partnerzy, z którymi decydujemy się mieć dzieci, wynoszą z dzieciństwa inne doświadczenia niż my. Zazwyczaj łatwiej im dostrzec nasze czułe punkty, a nam łatwiej dostrzec ich wrażliwe miejsca. Jeśli taka wzajemna czujność jednak nie wystarczy, zalecałbym rodzicom zwracać uwagę na takie sytuacje, w których wybuchamy największą złością na dzieci. Często wydaje się ona irracjonalna i stoi w sprzeczności z naszą ogólną postawą rodzicielską ? co właśnie świadczy o tym, że określone sytuacje dotykają naszych bolesnych ran z przeszłości.
Tyle na temat dziedzictwa, które wynosimy z domu rodzinnego. Oprócz tego mamy jeszcze mnóstwo rozmaitych doświadczeń i wiedzy, pozbieranych w szkole, z telewizji i książek, od rodzeństwa, przyjaciół i sąsiadów. Niektóre z tych rzeczy znajdują zastosowanie w naszych rodzinach, inne się do tego nie nadają.
Całość naszego bagażu z przeszłości staje się najbardziej widoczny, kiedy włącza się nasza rodzicielska automatyczna sekretarka.
Gdy zabieramy dziecko do miasta, do znajomych albo do restauracji, automatyczna sekretarka mówi: "Powiedz dzień dobry!", mimo że dziecko właśnie zamierza się przywitać. Automat poucza: "Umyj ręce!", gdy ono właśnie sięga po mydło. Dzieci uczą się z czasem ignorować takie pouczenia, ale sam przekaz trudno zignorować. Jego treść jest następująca: "Gdybyśmy ci nie przypominali, nic byś sam(a) dobrze nie zrobił(a)".
Wielu rodzicom przydałoby się czasami nagrać samych siebie i posłuchać. Mniej więcej połowa wszystkiego, co automatycznie wychodzi z naszych ust, przy bliższym oglądzie okazuje się zupełnie zbędna, a i większą część pozostałej połowy także można sobie darować bez straty dla relacji.
* * *
Zasadnicze pytanie brzmi: Czy w ogóle istnieją jakieś określone granice, które musimy wyznaczać naszym dzieciom? Jeśli abstrahujemy od zupełnie zasadniczych reguł zachowania, takich jak, na przykład, nieprzebieganie przez jezdnię na czerwonym świetle i temu podobne, to odpowiedź brzmi: Nie, nie ma takich reguł.
Każdy rodzic sam musi ustalić granice, jakie chce wyznaczyć wokół siebie, żeby czuć się dobrze ze sobą i swoimi dziećmi.
Każdy sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie: Jak mam się odgrodzić w relacji ze swoimi dziećmi, żeby zostawić jakąś przestrzeń dla siebie, a jednocześnie zadbać o wzajemny kontakt i bliskość, których wszyscy pragniemy?
Fragment książki O granicach. Kompetentne relacje z dzieckiem
Jesper Juul, O granicach. Kompetentne relacje z dzieckiem, Wydawnictwo MiND 2020
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.